Superbohaterowie są zwykle niezastąpieni, zawsze gotowi ratować świat i żądni przygód. Ale nie Hancock... On, mimo że ma nadnaturalne zdolności, woli leżeć na ławce w mieście jak jakiś menel i
Superbohaterowie są zwykle niezastąpieni, zawsze gotowi ratować świat i żądni przygód. Ale nie Hancock... On, mimo że ma nadnaturalne zdolności, woli leżeć na ławce w mieście jak jakiś menel i pić niż ratować ludzkość. Zachowuje się wulgarnie, ludzie go nienawidzą, on sam ma wszystko gdzieś. Oryginalne? Na początku. Potem to zwykła komercyjna produkcja średniej jakości. Niestety... Hancock (Will Smith) mieszka w Los Angeles. Niewiele go obchodzi, gardzi ludźmi i ich problemami, czasem ratuje świat dla rozrywki. Jest on samotny, nie ma żadnych przyjaciół, choć wszyscy obywatele doskonale go znają. Wiedzą oni, że jest superbohaterem, ale nie wiąże się to z pochlebną opinią. Mieszkańcy Miasta Aniołów mają już go dość i wcale nie przeszkadza im jego bierność i niechęć do życia. Dlatego też Hancock nie próbuje się wybijać. Śpi na ławce, pije, obraża ludzi, pije, przeszkadza policji, pije i znów pije... Jego życie nie ma sensu, za próby jakiejkolwiek pomocy zostaje zawsze obrzucony obelgami. I tak żyje sobie Los Angeles, a w nim superbohater, bezużyteczny i dziwny. Wszystko zmienia się, gdy pewnego dnia ten oto bohater ratuje życie Raya, speca od kreowania wizerunku. Ray (Jason Bateman) jest bardzo wdzięczny Hancockowi, wręcz ubóstwia go i postanawia zaprosić go do domu. Jego wybawca przyjmuje wszystkie przejawy wdzięczności z rezerwą, sceptycznie podchodzi do nowego znajomego, ale jednocześnie dziwi się takiej postawą - od innych otrzymywał tylko wymyślanie jaki to jest beznadziejny. Dlatego też postanawia skorzystać z zaproszenia Raya, odwiedza go w domu i poznaje jego żonę Mary (Charlize Theron). Okazuje się, że jej osoba może zmienić bardzo dużo w bezsensownym życiu znienawidzonego przez wszystkich superbohatera. Na dodatek Ray chce, w ramach podzięki za uratowanie życia, zmienić całkowicie wizerunek medialny swojego wybawcy. Hancock w niczym nie przypomina Supermana czy Batmana, ale potrafi latać, podnosić samochody, a kule się go nie imają. Od pierwszych scen filmu widz wie, że nie ma do czynienia ze zwyczajnym filmem o superbohaterze - stosunek Hancocka do świata jest przedstawiony bardzo wyraźnie, jego bierność i apatia kontrastują z mocą jaka posiada. Może łapać rabusiów, pomagać policji, ograniczyć do minimum przestępczość w mieście, ale tego nie robi, co więcej - mieszkańcy miasta wręcz nie chcą aby coś w tym kierunku robił. Jednak po pierwszych scenach, zainteresowanie widza mija: słabe efekty specjalne, dziwny zwrot akcji, który burzy założenia filmu - wpływają zdecydowanie ujemnie na całokształt. Oryginalność się kończy, a jej miejsce zajmuje klimat znany nam ze zwykłych komedii komercyjnych produkcji amerykańskiej. Zamiast zagłębić się w ciekawy wątek psychologiczny, zatrzymać się nad istotą zachowania Hancocka, a przy tym nie utracić klimatu dobrej komedii - dostajemy słaby wątek romansowy, który nijak nie pasuje do świetnego początku filmu. Znów się nie udało - komercjalizacja, jak widać, ponad wszystko!